Historia

Dobrze zadane pytanie otwiera długo zamknięte drzwi

20 lipca 2018

Moi Drodzy, dzisiejszy wpis będzie nietypowy. Czytałam z wypiekami na policzkach tekst bliskiej mi osoby. Pokazuje on krótką scenę powrotu do domu pewnego mężczyzny. Jak on widzi swoje życie i związek? Jak ona go widzi?  Namówiłam autorkę, by pozwoliła mi to opublikować. Nic więcej nie dodam, po prostu chłońcie.

Katarzyna Czajkowska:

Katarzyna Czajkowska

Najpierw ktoś zadał mi pytanie „A co lubisz robić w wolnym czasie?” I z przerażeniem odpowiedziałam, że nie wiem. Potem to pytanie kołatało się w mojej głowie.

„Kiedyś lubiłaś pisać”- odpowiedziałam sama sobie.

Trzy duszyczki, którym ufam, przeczytały i powiedziały, że jest to coś, co chcą czytać. Jedna właśnie to publikuje. Dwóm pozostałym również dziękuję. Za skrzydła. Z niepewnością i lekkim zawstydzeniem oddaję w Wasze ręce tekst, który krążył w mych myślach zbyt długo.

Czasem dobrze zadane pytanie otwiera długo zamknięte drzwi.

 

Zapraszam do lektury.

Wszedł do domu. Nigdy, nawet przez chwilę nie pomyślał, że wejście do tych ścian będzie kojarzyło mu się tak… nijak.

Kiedy był młody, wyobrażał sobie, że świat będzie tańczył u jego stóp. Nawet przez ułamek sekundy nie dostrzegał możliwości szarości. Nastoletnia dusza, pełna frywolnych uniesień, parła w swych fantazjach do tego momentu, w którym stał dziś. Otwierając drzwi, nadal pamiętał te fantazje. Fantazje i możliwości, jakie otworzy przed nim dorosłość. Czekał. Na te zamknięte drzwi swojego przeznaczenia i odliczał czas. A dorosłość szturmem wdarła się w jego życie. I mimo tego bezczelnego najazdu nawet nie spostrzegł się, że jest. Czasem, kiedy stał przed garażem i palił papierosa, myślał o tym. Ten jeden papieros, o którym nikt nie wiedział, był jego manifestacją wolności. Oazą spokoju, bezszelestnie wypalanym manifestem jego duszy. Celebrował te 5 minut każdego wieczoru, ciesząc się, że śmietnik stoi na tyle daleko, że pozostaje sam ze swoimi myślami. Wyrzucał śmieci i brał mentosa do ust. Nigdy mu nie smakowały. I zawsze widział w mglistym wspomnieniu dziewczynę odrywająca obcas. Ciekawe czy to zdałoby egzamin – ta sama myśl od 15 lat.

Teraz kiedy przekręcał zamek w drzwiach, wyobraźnia od razu podpowiadała mu smak tytoniu pomieszanego z mentolem. Ślinianki automatycznie zaczęły pracować, przełknął ślinę i zdjął buty. Postawił torbę tam, gdzie było jej miejsce. To trywialna rzecz, ale znalezienie miejsca dla tej torby było swoistym wyzwaniem. Miejsca, które on będzie akceptował i Ona również. Ona. Nie myślał już inaczej. Ona było synonimem nicości.

Kiedyś mówił jej po imieniu, później tytułował z namaszczeniem „żona”, a po latach te tytuły zmieniły się w nieistotny, bezpłciowy wyraz. Ona. Nie znaczyło to nic więcej niż zlepek trzech liter mający wyrazić, że jest ktoś obecny na jego orbicie. Często używał tego jako wytrychu. Piękne kobiety nieraz go adorowały. To wtedy dawał im do zrozumienia, że jest jakaś „ona”, że nie może im nic obiecać i że ta obręcz na palcu znaczy tyle, co, że ktoś, gdzieś czeka. Czasem to rozumiały. A czasem tylko zagrzewało je to do walki. Mężczyźni często myślą, że to oni zdobywają, ale to kobiety rozdają karty. Po latach to odkrył. Ukradkowe spojrzenia, nieistotne gesty, przyciągnięty uścisk dłoni. Kobiety są jak tygrysice. Walczą. I ta obręcz jedne odstraszała, a u innych rozpoczynała rytuał godowy. Znał to i czekał. Rozchylone, nabrzmiałe wargi, które raz chwytały papierosa, a zaraz odsłaniały białe zęby w uśmiechu. Zarzucanie włosami i lekkie klepnięcie w ramie. Niby nic, ale czekał na te momenty.

Zawsze wiedział, że jest przystojny. Należał do tego typu mężczyzn, którzy są w centrum kobiecych zainteresowań. Niby nic, a łechtało to jego ego. Wiedział, że nie jest typem macho, nie jest modelem z katalogu- a jednak kobiety szalały za nim zawsze. To pewnie ta błyskotliwość i poczucie humoru sprawiały, że rósł w ich oczach. Dopiero po latach dodał do tego wyrzeźbiony tors na siłowni i drogi zegarek. Chciał być kompletny.

Zostawił torbę z laptopem na miejscu i wszedł do domu. Nie rozglądał się, bo nic nie uległo zmianie. Jakakolwiek rzecz zmieniłaby miejsce, zauważyłby to bez próby oceny czy weryfikacji zastanej przestrzeni. Ład i niemal sterylny porządek był znakiem rozpoznawczym ich domu. Proste i nienaganne przestrzenie bez minimalnych odstępstw od harmonii stały się muzealnym obrazem ich związku. Każda, nawet najmniejsza rzecz, miała swoje miejsce. Z czasem nauczył się tak żyć i nawet polubił ten stan. Nie przyznawał się sam przed sobą, tym bardziej przed nią. Manifestował, ostentacyjnie swoje zniesmaczenie brakiem kolorytu, ale lubił ten ład i porządek. Kiedyś irytowało go, że nie ma w tym magii, którą chciał mieć w swoim życiu, a dziś sam znajdował w tej przestrzeni spokój i odprężenie. Tylko on odnajdował w sobie tę cząstkę i z nikim jej nie dzielił. Nawet sam przed sobą się do tego nie przyznawał.

Wszedł i pocałował w powietrzu jej polik. To również było częścią ich „bycia”. Niewidzialny pocałunek, który kończył i rozpoczynał dzień. Czasem następowały między nimi gorsze chwile i wtedy tego pocałunku brakowało. To było jak niewidzialny znak, że w muzealnym ładzie panuje rozgardiasz. Nigdy nie ustalali tego kodu, ale on zaistniał między nimi jak niewidzialny alfabet. Posługiwali się nim bez instrukcji. Każdy gest, oddech czy ruch wpływał niepostrzeżenie do nigdy niespisanego słownika. Odczytywali siebie bez najmniejszego błędu. Karali i nagradzali bez słowa. Cmoknął powietrze okalające jej twarz i usiadł na fotelu. Popatrzył na nią przez chwilę. Stała w kuchni. Zgrabna i pełna wdzięku. Wiedział to od zawsze. Kiedy ją poznał, było w niej coś tajemniczego. Pewien rodzaj magnesu, który przyciąga mężczyznę. Ta niewidzialna nić, która zbliżyła ich ku sobie, z czasem stała się nieznośnym ciężarem. Teraz kiedy patrzył, jak przygotowuje kolację, przez chwilę zapomniał, jak niezwykle źle mu jest w tym związku. Cieszył się jej gestami, powolnym ruchem, gdy odgarniała przegubem dłoni opadające na skroń włosy. Gotowała od niechcenia, ale pewnie. Włosi mają racje, że w gotowaniu jest seksapil. Kiedy próbowała drewnianą łyżką potrawę, a jej twarz odbiła się w świetle, pomyślał, że jest naprawdę piękna. Ta sekunda, gdy skupił wzrok, zdawała się trwać znacznie dłużej. Na chwilę zapomniał, że jej biodra zaokrągliły się po tych kilku latach i twarz już nie ma tych ostrych rysów. Na chwilę nawet mu się spodobała.

– Kochanie wyrzucić śmieci? – zapytał, wstając.

– Byłoby miło — odpowiedziała bez większego zainteresowania, spoglądając do piekarnika.

Wstał i ruszył w stronę śmietnika. Sam nagradzał siebie w myślach, że wykazuje taką inicjatywę. Pamiętał niezliczone imprezy ze znajomymi, kiedy podpite koleżanki żaliły się na wysypujące się ze śmietnika odpadki. Zawsze pytał. Codziennie. Nidy nie był o to proszony. Ta nieistotna czynność napawała go dumą, że ona nigdy mu tego nie wypomni. Wyszedł na dwór. Spojrzał przez moment, jak ona czyta przepis z telefonu. Zawsze go to bawiło. Gotowała wyśmienicie, chociaż nigdy jej tego nie powiedział. Mówił mało, ale doceniał, że na stole lądują dania z blogów kulinarnych. Wieczór był wyjątkowo chłodny, jak na czerwiec, ale niebo gwieździste. Stanął nieopodal garażu i odpalił papierosa. Dym wypełnił jego płuca. Wolno delektował się jego smakiem. Czekał cały dzień na ten moment. Wrzucił śmieci do pojemnika i pociągnął papierosa na tyle mocno, że żar niemal dotykał koniuszka jego palców. Miękkiego papierosa zdusił w dłoniach, sprawdzając, czy nie został tlący się kawałek jego grzechu -wyrzucił do kubła.

Kolacja była wyśmienita. Zjadł ją po prysznicu. Tak wyglądał każdy dzień. Papieros, kłęby dymu i gorący prysznic. Kiedy zasiadł w dresie przy stole, kolacja parowała pełna aromatu Prowansji. Przypomniał sobie te zapachy i uśmiechnął się. Pamiętał, jak zapach ziół tańczył na ich nagich ciałach, gdy zamawiali jedzenie i nie dawali rady dokończyć konsumpcji. Pamiętał, jak w niedużym hoteliku poznawali się, patrząc sobie w oczy w miłosnym uniesieniu. Lubił wtedy na nią patrzeć. Nie spuszczał jej z oczu. Cieszył się każdym ruchem i radosnym uśmiechem. Uwielbiała się śmiać, kiedy się kochali. Patrzyła na niego i otwierała oczy. A on zawadiacko robił wszystko, by nie mogła utrzymać wzroku, tylko odpływała w rozkoszy.

Odstawił talerz i podziękował. Było naprawdę pyszne. Po całym dniu syty posiłek sprawił, że zapragnął iść na górę się położyć.

– Kochanie idziesz spać? – zapytał.

– Jeszcze chwilę. Chcesz, to idź, ja zaraz przyjdę.- odpowiedziała, sprzątając naczynia.

– Ledwo stoję na nogach.- obwieścił, przytłoczony ciężarem minionego dnia.

Odwróciła się od zlewu i wolno podeszła do niego. Nachyliła się w jego kierunku i wyszeptała – Dobranoc – całując przestrzeń w okolicy jego polika.- Odpocznij.

Powoli poszedł do sypialni, ciągnąc za sobą ciężar rozproszonych myśli. Odsunął grubą pościel, nazbyt ciepłą jak na tę porę roku. Zsunął koszulkę i z wolna zasnął, odwracając się ku krawędzi łózka.

—-

Stała w kuchni. Rozcierała na drewnianej desce czosnek z solą. Kompletnie nie wiedziała, dlaczego sprawia jej to taką przyjemność. Kawałki białej masy ustępowały pod naporem kryształków soli i noża. W tym procesie była jakaś magia. Robiła to dłużej niż była potrzeba. Za każdym razem zbierając zawartość rozproszonego stanu w jedno miejsce na desce i siekała, tarła, rozprowadzała, patrząc jak puszcza soki. Miała wyciskacz, ale ten rytuał miał w sobie moc sprawczą. Uwielbiała patrzeć, jak może to robić. Zsunęła zawartość do rondla i patrzyła, jak biała masa z wolna zaczyna się szklić. To był jej ulubiony moment. Kiedy ostra cebula i kąśliwy czosnek zmieniają swoje właściwości pod wpływem temperatury. Gotowanie ma coś w sobie. Kiedy jest na nie czas, człowiek delektuje się możliwościami, jakie za sobą niesie. Proste przyprawy nadają głębi, czerń oliwek zmienia obraz, a rozpadająca się cukinia fakturę. Uwielbiała mieć tę moc. Decydować o tym, czy potrawa będzie dobra, czy, że będzie przenosić w inny wymiar. Lubiła tak o tym myśleć. Chciała wierzyć, że to nie tylko jej wyobrażenie. Siekając czosnek czuła niemal zmysłową rozkosz. Zawsze. Ta ostra woń rozchodzącą się po pomieszczeniach, ta siła jaką musiała włożyć, żeby ujarzmić ową biel, była rodzajem misterium. Uwielbiała doprowadzać to do granic absurdu i oblizywać palce po nieprzeciętnie pikantnym soku. Zawsze się broniła i jednocześnie wiedziała, że to zrobi. Czasem wprost zlizywała resztki pozostawione na nożu, wiedząc, że zapach i smak jest nad wyraz intensywny do tak ostentacyjnej konsumpcji. To kręciło ja jeszcze bardziej.

Drzwi się otworzyły i usłyszała jego kroki. Odruchowo spojrzała na zegarek. 19.15. Miała jeszcze godzinę na gotowanie. Tom wolno wszedł do domu, a ona poczuła, jakby ktoś przerwał jej modlitwę. Nie odwróciła wzroku od rondla, podziwiając, jak niknie biel. Nie chciała tracić swojego momentu rozkoszy. Przysunął się i pocałował ją bez emocji. Znała ten pocałunek. Tak jej ojciec całował matkę. Zawsze uważała to za kretyńską grę. Nie było w tym czułości, namiętności – nic. Gardziła tym. Każda komórka jej ciała kłóciła się z tą farsą. Obiecała sobie, że nie będzie jedną z tych żon, które nadstawiają policzek nieobecnemu mężowi. Kiedyś, kiedy ich małżeństwo przestało przypominać film, a zaczęło ciągnącą się mydlaną operą bez fabuły, wykorzystała to jako element pogardy. Chciała mu dać do zrozumienia, jak obojętny jest jej w tym momencie. Tylko moment trwał dłużej, niż planowała i owo nieistotne cmoknięcie weszło do kanonu. Nie zależało jej, żeby to zmienić. Już nie. Po co. Namiastka człowieczeństwa, iluzoryczny obraz przykładnego małżeństwa. Wzdrygnęła się na samą myśl, ale odgoniła nieistotne obrazy. On w tym czasie poszedł wyrzucić śmieci. W tym wszystkim, chociaż o to nie musiała go prosić. Denerwowało ją jak chełpi się sam przed sobą tym „wyczynem ponad ludzką miarę”. Oczyma wyobraźni widziała go jak siedzi w śmietniku, niby Oskar z Ulicy Sezamkowej, podniecony swoim niesamowitym osiągnięciem. Nic nie mówiła, bo jeszcze gotów zaniechać nawet tego. Wyszedł. Spojrzała na telefon. Kolejna wiadomość, która rozgrzała ją do czerwoności. Przeczytała, chociaż obiecała sobie, że wykasuje jego numer i zablokuje możliwość kontaktu. Obiecała i nic z tego nie wyszło. Podniecał ją fakt, że widzi w niej kobietę. Tak dawno przestała sam w sobie ja widzieć. Nawet przestała patrzeć na siebie w lustrze. A kiedyś tak to lubiła.

Przeczytała wiadomość i mimowolnie wyobraziła sobie, jak podchodzi do niej od tyłu. Mimo że nie dawała mu większych oznak zainteresowania niż międzywierszowe insynuacje, w tym momencie w wyobraźni zobaczyła, jak podchodzi do niej i władczo staje za nią, całując jej kark i przyduszając do blatu. Poczuła, jak pragnie takiej namiętności, jednak nic nie odpisała na kolejną wiadomość. Kusząca była myśl, że jej pożąda. Czuła to. Właściwie nawet jej nie pociągał, tylko wyrwanie się z tego letargu było pociągające. Przez myśl przeszło jej, że każdy, kto zobaczyłby w niej kobietę, stałby się z marszu pociągający. Przemieszał sos i wrzuciła do niego makaron.

Tom wrócił po godzinie, parujący jeszcze od nazbyt gorącej kąpieli. Spojrzała na niego ukradkiem. Był bardzo pociągający. Wiedziała to i nieraz sama siebie doceniała, myśląc o tym, że są parą. Wiedziała, że gdzieś tam jakaś kobieta może jej go ukraść. Nie potrzebowała dowodów, wystarczyły jej te ukradkowe spojrzenia pań z odzysku. Kiedyś bywała zazdrosna. Dziś? Nie. Dziś patrzyła na niego i widziała wszystkie jego wady. Bezmiar niespełnienia i gorycz zawodu. Chciał być gwiazdą własnego scenariusza, a stał się małostkowym, nudnym panem z siwiejącymi skroniami. Zawsze myślała, że jej to nie spotka. Ani się nie obejrzała, a grała drugoplanową rolę w filmie, którego tytułu sama by nie zapamiętała.

Zjedli kolacje. Wstał od stołu, prawie nic nie mówiąc. Był czas, kiedy ją to irytowało, a dziś odbierała to jako błogostan. Kiedy nie musieli silić się na uprzejmości. Milczenie przestało być wymowne czy krepujące. Spowszedniało. Było częścią ich relacji. Wstał i poszedł w stronę sypialni. Było widać, że jest zmęczony. Nawet szczerze mu współczuła. Ten nowy kontrakt kosztuje go wiele nerwów. Nie docenia sam siebie i swoich możliwości. Już dawno powinien iść na swoje. Odprowadziła go wzrokiem po schodach, przyznając w myślach, że jego muskulatura robi wrażenie.

Stała chwilę i w zamyśleniu słuchała muzyki. Wolno otulała się nią. Czas w tych momentach czas spowalniał. Uwielbiała te noce, kiedy jest sama z muzyką. Narzuciła koszulę nocną, założyła szlafrok i uśmiechnęła się do siebie w lustrze. Lubiła to robić. Na tę krótką chwilę w ciągu dnia ukradkiem zsuwała z siebie ubrania, jakby to nie była ona, a męskie dłonie. Już nie przedłużała tego jak kiedyś. Udawała, że to nic nie znaczy. Weszła do salonu i zgasiła główne światło. Niewidoczna poświata lampki i delikatna muzyka sprawiła, że mogłaby tańczyć. Otworzyła szafkę w kuchni. Wyciągnęła paczkę papierosów i wzięła jednego. Wyszła na taras i zaciągnęła się. Cały dzień czekała na ten moment. Celebrowała go. Popatrzyła na gwieździste niebo i wypuściła dym. Jak bardzo lubiła tę chwilę cichej samotności, gdy była sam na sam z dźwiękiem i ciszą jednocześnie. Skwierczący żar ustępował pod jej wdechem. Wyrzuciła niedopałek do doniczki- jutro go wyrzuci. Umyła zęby, żeby ukryć zapach dymu i bezszelestnie weszła do sypialni. Tom już spał. Ona też wsunęła się pod ciepłą kołdrę i nie dotykając go – usnęła.

Katarzyna Czajkowska

Mogą Ci się też spodobać

Brak komentarzy

Zostaw komentarz

Skontaktuj się ze mną!
%d bloggers like this: